GOBLIKON 2005
Powrót do ImprezGoblikon to pod wieloma względami impreza wyjątkowa. Po pierwsze jest to konwent lokalny, więc liczba uczestników w porównaniu z takimi gigantami jak Krakon czy Falkon, jest niewielka. Po drugie odbywa się w Raciborzu, który jest miastem ładnym, a co nie mniej ważne - niewielkim, więc wszędzie można dostać się piechotą bez większego wysiłku (często przechodząc przez uroczy rynek). Trzecia różnica to traktowanie zaproszonych gości. Mimo, że był to najmniejszy konwent na jakim miałem przyjemność przebywać, otrzymałem bezsprzecznie najładniejszy apartament w hotelu o wysokim standardzie :) (ach, hedonizm i snobizm ze mnie wytryska). Byłem przyjmowany z honorami, niemal jak światowa sława (Joanna "Malta" Lodwich nazywała mnie "fejmusem" i była nieomal moim osobistym przewodnikiem; moja plakietka dumnie świeciła napisem "atrakcja konwentu"), przy tym traktowanie owo było zwyczajnie ciepłe i "ludzkie" (a w zasadzie "goblińskie"). Atmosfera była bardzo miła, przeprowadziłem prelekcję o uzależnieniu od gier (bez obaw, odwróciłem kota ogonem ;), mimo to Joasia i tak miała łzy w oczach, gdy mówiłem o nieprzystosowaniu pozytywnym), oraz odpowiadałem na pytania Malty podczas spotkania autorskiego. Treści przeze mnie przekazywane były jak zwykle odkrywcze, olśniewające i stymulujące do rozwoju (co było do przewidzenia i jest, jakby nie było - normą) (teraz paranoja ze mnie wypływa, dajcie mi jakiś korek. Nie ten, większy). Bardzo dziękuję organizatorom, w szczególności zaś wspomnianej już trzykrotnie Malcie i milusiej Muskat. To było wyjątkowe spotkanie.
A teraz krytyka czyli z troską artykułowana korekta. Nie byłbym przyjacielem, gdybym tylko schlebiał chowając w cieniu niedociągnięcia. Moim zdaniem Goblikon posiada wielki potencjał, bo ma spójną "filozofię", którą możnaby nazwać "goblinizmem", "goblinologią", ewentualnie "goblinozofią" i fajnych organizatorów. Jednak, żeby stał się konwentem z prawdziwego zdarzenia, potrzebuje jeszcze jednego atrybutu: trzymania się programu par excellence ("w najwyższym stopniu" - to dla tych, którzy spali na lekcjach francuskiego ;)). Sytuacja, w której prelegent (będący organizatorem) przedłuża o godzinę swoje wystąpienie, ociąga się przed zmianą sali (na co wskazywałby wydrukowany program) jest zwyczajnie niedopuszczalna (musiałem w pewnym momencie podnieść książeczkę niczym Mojżesz kamienne tablice i zapytać gromkim głosem: "no to po co to wydrukowaliście?!"). Organizowanie równoczesnego wystąpienia jedynych dwóch "atrakcji konwentu" jest także złym posunięciem (moje wystąpienie nakładało się na pogadankę Andrzeja Papierkowskiego "Jak to na konwentach drzewiej bywało"). Zapraszanie mnie na (wspaniały) obiad na dwadzieścia minut przed gadaniem też nie jest dobrym rozwiązaniem (spóźniłem się piętnaście minut). Takie manewrowanie czasem, by zaproszony znad morza prelegent musiał wygłaszać swoją prezentację przy suto zastawionym stole też nie należy do mistrzowskich strategii...
Reasumując Goblikon może stać się jednym z najlepszych konwentów w Polsce. Brakuje mu tylko jednego: dyscypliny. Bo wszystko inne już posiada. Całuję Was i nie obrażajcie się. Biję Was dla Waszego dobra :)






Wykorzystano grafiki Tomasza Piorunowskiego, Marcina Trojanowskiego i Tomasza Marońskiego.
Webmasterzy: Lafcadio, wiesniak










