3 listopada

Próbowałem wydusić sensowną frazę. Zamiast tego z trudem przełknąłem ślinę. "Motomb!" W istocie był to pierwszy model, z jakim miałem okazję się spotkać.
- Zdaje ci się, że się nie znamy - burknął. - Ale to tylko złudzenie. - Lekko potrząsnął ramionami. Drobne części twarzy ułożyły się w podobiznę uśmiechu. - Zresztą uwielbiasz sytuacje, kiedy nie jesteś pewien, czy to, co widzisz, istnieje, czy może istnieje, ale inaczej.
Pochylił głowę.
- Przyspieszyło ci serce. To śmieszne widzieć wnętrze ludzkiego ciała. Co dzisiaj jadłeś?
- Ale... - wyjąkałem. Doprawdy, czasem lepiej jest milczeć.
- Wystarczy zagadek.
Po takiej kwestii zwykły człowiek powinien usiąść i lekko się rozluźnić. Maszyna stała. Nie podlegała ludzkim odruchom.
- Jestem Peter "Crash" Kytes.
- Pete?!
- We własnej osobie, choć - znowu potrząsnął ramionami - nie do końca we własnym ciele.
- Dlaczego o takiej porze...
- I tu dochodzimy do meritum. Potrzebuję pomocy. A może... - usłyszałem cichutki szelest dochodzący zza jego głowy. Tylna kamera. - ... potrzebujemy jej obaj. Że o społeczności zoenetów nie wspomnę.
- Co ty do diabła opo...
- Pamiętasz trzeci listopada?
- Dzień zoeneta?
Oczywiście, pamiętałem. Tydzień wcześniej...

***

Umówiłem się z Pauline i Normanem niedaleko bramy. Przed założeniem kombinezonu ładnie się uczesałem, ogoliłem, użyłem nawet perfum. Rzecz jasna, poza poprawieniem samopoczucia nie miało to żadnego znaczenia. Kilka przysiadów, test łoża, zasobnik, nanowtyczka, hełm na głowę i oczom ukazał się ekran dewitalizacji. Wydałem instrukcje i powitałem znajome uczucie utraty kontroli nad fizycznym ciałem i jej odzyskania, lecz już nie względem realnych członków, ale wirtualnych. Strona Brahmy była ukwiecona, rozkrzyczana entuzjastycznymi hasłami, skrząca się od reklam i linków. W menu skinów miałem do wyboru jedną jedyną, własną, oficjalną skórę z potwierdzonym Indywidualnym Numerem. Strojów było znacznie więcej. Wszystkie z naszywkami, z "prawdziwych" materiałów. Pogodę zapowiadano ciepłą, zdecydowałem się na cienką koszulę i beżowe spodnie. Podszedłem do wierzei, popchnąłem je i wszedłem w świat Brahmy.
Nieopodal kolorowił się tłum, do którego, jak mrówki do kopca, schodzili coraz liczniejsi goście. Pod niebem przepływały transparenty: "Witamy w Brahmie!", "3 listopada - dniem zoeneta!", "W sieci nieśmiertelność!" i inne, których nie zdążyłem przeczytać.
- Torkil! Tutaj! - Pauline wyglądała, jak zwykle, olśniewająco: długie nogi, krótka spódniczka, oślepiająco biała koszula z żabotem. Aksamitka. "Jeszcze kilka takich spotkań i się oświadczę". Zawsze powtarzam, że mężczyzna, który ma zamiar złożyć kobiecie poważną propozycję, przez miesiąc powinien z nią obcować z zawiązanymi oczami. Inaczej wzrok go omami, biedak wybąka nieszczęsną propozycję i będzie stracony. Obok stał Harry. Zdaje się, że miał odmłodzonego skina.
- Witam uroczą panią i kochanego przyjaciela - objąłem ich. - Norman, czy przypadkiem nie zapomniałeś o uaktualnieniu skóry?
Blondyn uśmiechnął się z satysfakcją.
- Mam jeszcze miesiąc.
- Czyli wyglądasz o niecałe pięć lat młodziej?
- Yes.
- Widzisz Pauline? Harry powinien być kobietą. Zawsze tak ustawi terminy, żeby wyglądać urodziwiej niż w rzeczywistości.
- Czy nie zapominasz, że mówisz do przedstawicielki płci pięknej? - zmarszczyła brwi.
- Właśnie miałem ci powiedzieć, że wyglądasz jak ożywiona poezja w związku z czym brak mi tchu.
- Komplement przyjęty.
Podeszliśmy do jednej z bramek wpuszczającej gości. Strażnik przycięty w szafirowy mundur wręczał holokulary i uproszczone modele walktela. Przyjrzałem się prezentom. Oczywiście znaczki Novatronics. "Fiu, fiu, drogie upominki." Wygiąłem usta w podkowę. "Ale zaraz, przecież to tylko wirtualne przedmioty! Sam się nabrałem!" Rozbawiła mnie własna podatność na sugestię. Zerknąłem na zawias szkieł. Śrubka. Obraca się. Wnętrze zausznika ozdobione drobnymi literkami "Made in Free Europe". Pokręciłem głową. Rzeczywiście perfekcyjny świat! W zwykłych grach detale tego typu były pomijane.
- Kolega myśli - skomentował Norman.
- Spotkamy Konona? - spytałem Pauline.
Przytaknęła.
- Obiecał, że będzie.
- Panie - chwycił mnie za ramię niemłody mężczyzna.
Jakoś nieswojo się poczułem
- My się... znamy?
Wręczył plastikową kartę.
- Moje konto. Proszę. Kończą mi się pieniądze na zasobniki. Rodzina nie żyje.
- Nie możesz zarobić w sieci?
- Staram się, ale przewodnik gry nie jest w stanie opłacić serwisu. Bez oszczędności to niemożliwe.
- Masz ciało?
- Bardzo zepsute. Utrzymanie kosztuje majątek.
Spojrzałem na plastik.
- Dobrze. Będę pamiętał.
Uniósł ręce.
- Błogosławię ciebie i dzieci twoje, panie.
Wtopiliśmy się w tłum. Wpatrywałem się w czerwony przedmiot.
- Dziwisz się? - klepnął mnie Harry. - W realium długość życia dyktuje kod genetyczny, a w sieci zasobność konta.
- To trochę straszne.
Raptem odepchnięto nas do tyłu. W poprzek zgromadzenia przesuwał się klin rozwrzeszczanych ludzi. Nieśli flagi z symbolem skrzydeł na błękitnym tle. Skandowali hasła:
- Dlaczego mamy się brudzić?! Dlaczego mamy się brudzić!?
Jeden z nich, roztrzepany obszarpaniec o niebieskich włosach, wszedł na drewnianą skrzynkę i przytknął tubę do ust:
- Ludu zoenecki, posłuchaj mnie! Dlaczego musimy defekować? Możemy jeść, bo to przyjemne, ale myć się, pocić? Śmierdzieć? Opamiętajcie się, zoeneci! Czemu rządzi nami paradygmat homo realium? Jeśli pragniemy latać, powinniśmy latać, jeśli chcemy przenikać przez ściany, dlaczego nie? Powstał homo virtual! Najwyższy czas zrozumieć, że będzie rozwijał się w innym kierunku! Chcemy wolności! Niezależności! Skoro mamy możliwość korzystania z ponadnaturalnych zdolności, po co wikłamy się w pseudolojalność wobec organicznych braci!?
Podeszły do niego draby ze służby porządkowej. Delikatnie ściągnęli go z podium i poprosili o spokój. Nie protestował. Usłyszałem tylko:
- Nie dotykaj mnie, ty enpecu w cyfrę szarpany...
Spojrzeliśmy na siebie. Świat wbrew początkowym obawom zapowiadał się ciekawie. Usłyszeliśmy głuchy odgłos włączanego nagłośnienia. Rozjarzyły się holobimy ukazujące czarną twarz prezydenta Brahmy, Merula Andy. W oddali majaczyła scena, z której przemawiał.
- Zoeneci!
Odpowiedział mu huk braw. Fala entuzjazmu dotarła do nas, otoczyła i zalała.
Wkrótce również krzyczeliśmy i klaskaliśmy.
- Oto nasz świat!
Znów huk radości.
- Jak widzimy, ledwo powstało państwo, już mamy ruchy separatystyczne!
Zagdakały zwielokrotnione pogłosem śmiechy.
- Nie martwcie się. Jesteśmy społeczeństwem w pełni demokratycznym. Nie będzie ucisku. By tego dowieść, zaprosiłem przedstawiciela firmy Creation Dome Industries, który ma dobrą nowinę!
Do mikrofonów podszedł przystojny brunet.
- Dzień dobry, zoeneci! Szkoda, że nie jestem jednym z was!
Odpowiedziały mu śmiechy. Za chwilę rozległy się brawa. Mógłby być politykiem.
- Z przyjemnością informuję, że zatwierdzony został alternatywny świat dla wolnych zoenetów, o roboczej nazwie Wisznu.
Separatyści wznieśli wiwaty.
- Nie będą w nim obowiązywały żadne ograniczenia: architektoniczne, programowe, merytoryczne. Wasze możliwości będą odpowiadały mitycznym bogom!
- Brawo ten pan! - krzyczał lider demonstrantów.
- Opłaty będą identyczne. Wisznu również będzie posiadał portale do wszystkich gier. Największy oczywiście będzie go łączył z Brahmą. Do końca roku projekt powinien być zrealizowany. Kilka słów na temat...
- O, Konon! - Pauline przygarnęła płowego siedmiolatka.
Miał jej usta i zarys żuchwy. Oczy i włosy, jak się zdawało, odziedziczył po nieżyjącym ojcu.
- Jeszcze nie poznałeś wujków Torkila i Harry'ego?
- Twoi nowi faceci?
Jego wzrok był zaskakująco dorosły i przenikliwy.
- Przestań! - pohamowała odruch karcenia.
Wyciągnąłem rękę.
- Torkil Aymore, gamedec. - Miałem nadzieję, że informacja o zawodzie nastawi go przychylnie. - Wiele o tobie słyszałem.
- Naapraawdę? - spojrzał podejrzliwie. - Gamedec? A zagrasz ze mną w Crying Guns?
- Jeśli będziesz miał ochotę...
- Konon, to jest Harry.
Blondyn uścisnął mu dłoń.
- Harry Norman. Programista.
- Haker? - chłopiec patrzył uważnie. Miało się wrażenie, że jego uwadze nie umknie żaden szczegół. Czy życie w sieci tak go wyczuliło?
- Nie powiem, że tak.
- Rozumiem - Konon powoli pokiwał głową.
- To bardzo inteligentny chłopak - zwróciłem się do Pauline.
- Aż za - westchnęła. - Przyzwyczaiłeś się do nowego skina? - pogładziła go po głowie.
Przypomniałem sobie widok netomba, w którym spoczywa jego mózg. Nieporadność matki usiłującej czule go dotknąć.
- Jest głupi! Wyglądam jak dzieciak!
- Jesteś dzieckiem.
- Ale skąd wiadomo, że takim?!
- Twój wygląd został przewidziany przez genomaty. W rzeczywistości wyglądałbyś identycznie.
- Nawet taka sama krostka by ci się zrobiła - zażartowałem wskazując na czerwoną kropkę.
- Nie lubię tego świata!
- C... - uciszyła go matka

Grafika: Marcin Przybyłek, Marcin Jakubowski, Marek Okoń, Robert Letkiewicz.
Wykorzystano grafiki Tomasza Piorunowskiego, Marcina Trojanowskiego i Tomasza Marońskiego.
Webmasterzy: Lafcadio, wiesniak
Zaginiona Biblioteka Valkiria Network: Lepsza Rzeczywistość Tawerna RPG Kawerna Kroniki Fallathanu - Najlepszy MMORPG Tekstowy Tomb Raider Center superNOWA Zakon Assassin's Creed Gram.pl GrajWGry Bruno Grigori video game walkthrough Game-No1 Keno Szósty sposób - blog Andrzeja Zimniaka Wawrzyniec Podrzucki
Strona po polsku   Site in english